poniedziałek, 27 lutego 2017

O Smogu Wawelskim - pisadło

Pewnego razu był sobie wielki zły Smog... Latał nad Krakowem i straszył mieszkańców, aż ci bali się wyjść z domu. Żaden odważny ekolog nie mógł sobie z nim poradzić. Nie było szans, by się go pozbyć. Z każdym dniem rósł w siłę, za sprawą Krakowian, którzy w chłodne wieczory nie mieli innego wyjścia, jak tylko dorzucać mu jego ulubiony chrupiący węgiel do piecyków i kominków. Rozpanoszył się straszliwie i nie było już takiego miejsca, nad którym nie wisiałby jego cień.

Mieszkańcy wpadli w rozpacz. Ogłoszono nagrodę dla śmiałka, który podejmie się zniszczenia potwora. Ekolodzy poddali się już dawno, na pole chwały zaczęli wstępować wizjonerzy. Lecz ani nagminne obcinanie pensji górnikom, ani projekt wycinki drzew, ani nawet zagrożenie przeniesienia Smogu na dietę złożoną z ekogroszku, nie przyniosło wymiernych efektów. Wszyscy już właściwie się poddali...



Znalazł jednak się pewien student - z drugiego roku filozofii na Uniwersytecie Jagielońskim - w tamtym czasie dziewczyna akurat go rzuciła z powodu jego nieco specyficznego hobby... A raczej lekkiego bzika... Na punkcie owiec... Utrzymywał, że człowiek ma w owcy bliskiego przodka i to właśnie nasi barani bracia są zaginionym ogniwem w łańcuchu ewolucji... Co jednak istotniejsze dla naszej historii był także przekonany, że, gdyby odpowiednio się z nimi dogadać, owce są w stanie zjeść dosłownie wszystko co im się poda (poza szczęśliwymi skarpetkami koszykarzy w środku sezonu, ale to nie akurat przez fakt, iż nie są one prane przez kilka miesięcy, ale dlatego, że owce to w rzeczywistości bardzo miłe stworzenia, które nigdy nie zjadłyby tak ważnych amuletów szczęścia).

Chcąc uratować miasto (a w rzeczywistości po prostu zagrać na nosie wybrednej ukochanej) student dogadał się z gromadą znajomych owiec - w zamian za uszycie im wygodnych zimowych butów, by w trakcie pracy nie wyziębiły sobie kopytek, one zajmą się złym Smogiem jak ludzie chmurami z reklam lodów "Algidy" - jednym słowem schrupią ze smakiem... Zajęło to wprawdzie kilka dni i nie było aż tak smaczne, jak się owce spodziewały (trzeba było zaangażować wodę z ponad stu miejskich hydrantów by było czym popijać drobinki żwiru), ale misja zakończyła się sukcesem.

Niestety owce po tej operacji przestały być białe i puchate, a stały się czarne i cóż... puchate (owcza puchatość należy do najtrudniejszych do zepsucia puchatości na świecie), dzięki temu jednak po raz pierwszy można było użyć wyrażenia "czarna owca" w pozytywnym znaczeniu. Same owce też były bardzo zadowolone, bo dzięki nowemu image'owi przyjęto je w końcu do wymarzonego gangu motocyklowego.

Tym samym oczywiście potwierdziła się teoria studenta. Reszta miasta w podzięce za wybawienie także dostała bzika na punkcie owiec, a że jego była dziewczyna pochodziła właśnie z Krakowa, połączyło ją z nim wspólne hobby i mogli zakochać się w sobie na nowo. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie...


DO CZASU AŻ ZNOWU NIE POJAWIŁ SIĘ SMOG I ZABRAKŁO OWIEC BY GO POSPRZĄTAĆ, WIĘC OGARNIJCIE SIĘ LUDZIE I NIE LICZCIE, ŻE KTOŚ ZA WAS OGARNIE SYF, KTÓREGO NAROBILIŚCIE.



KONIEC

1 komentarz:

  1. Bardzo dobre opowiadanie i zgadzam się z tym stwierdzeniem żeby każdy sprzątał swój syf :D Powodzenia w dalszym pisaniu :Pp

    OdpowiedzUsuń